We wtorkowe popołudnie 10 września Grupa Poetycka „Niektórzy” spotkała się po krótkiej wakacyjnej przerwie, by z werwą wejść w kolejny sezon rozmów o poezji. I już podczas tego pierwszego spotkania narzuciła sobie temat trudny, budzący kontrowersje, dzielący… a mianowicie postanowiła czytać wiersze jednego ze swoich równieśników, opublikowane w tomiku (a więc niejako poddane przez autora publicznej ocenie), ale takie, których poziom został jednogłośnie uznany za niski.
Czytając, komentując i rozmawiając na ich temat „Niektórzy” doszli do kilku wniosków.
Po pierwsze, zazwyczaj uważaliśmy, że aby utwór uznany został za „dobry” (choć oczywiście wiemy, że dla każdego „dobry” może znaczyć coś innego) wtedy, gdy zarówno jego warstwa tekstowa jak i treściowa są na wysokim poziomie, przemyślane i dopracowane. I o ile czasami we współczesnej poezji zdarza się tak, że treść niejako stoi w cieniu formy, o tyle doszliśmy do wniosku, że jednak nigdy forma nie może być zepchnięta na margines. Mamy wtedy do czynienia z utworem, który może i jest wartościowy, ale jednak trudno to dostrzec pod warstwą językową, która razi swoim prymitywizmem.
To spostrzeżenie kazało nam szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego w takim razie poeci (czy też raczej „poeci” – w cudzysłowie) decydują się na publikację swoich, nazwijmy je eufemistycznie nieudolnymi, wierszy? Tu odpowiedzi pojawiły się dwie. Milena przywołała zjawisko znane jeko efekt Dunninga-Krugera. Polega ono na tym, że ignoranci są pewniejsi siebie dużo bardziej od osób kompetentnych. Idąc tym tropem można wysnuć wniosek, że „poeta” często jest tak bardzo przekonany o swoim talencie, że nie wpada mu do głowy, że posiadana umiejętność składania rymów (często również wątpliwych) jest zaledwie początkiem uprawiania liryki, nie zaś jej zwieńczeniem. Przekonanie o własnej świetności i brak samokrytycyzmu to śmierć dla twórcy. Nie bez powodu Szymborska przekonywała, że najlepszym przyjacielem poety zawsze powinien być kosz na śmieci!
Drugi powód, dla którego lasy są wycinane, by na powstałym z nich papierze drukować coś, czego się czytać po prostu nie da, to bardzo popularna procedura self-publishingu. Kiedyś, chcąc wydać swoje utwory nakładem danego wydawnictwa, automatycznie trzeba było je poddać ocenie tych, którzy decydowali o tym, co ukaże się drukiem a co nie. Dziś wystarczy mieć pieniądze…
Smutne to wnioski i tylko jeden promyczek nadziei zamajaczył nam na horyzoncie. Złe wiersze, choćby nie wiem jak starannie wydawane i promowane, pozostaną złymi wierszami. Bo na szczęście o tym co dobre a co złe decydują nie wydawy a czytelnicy.
I tylko lasów wycinanych niepotrzebnie żal…
MJ