W świecie stworzonym przez Neila Gaimana nic nie jest oczywiste… Realizm miesza się z wyobrażeniami, dzieci przeżywają koszmary, a jako dorośli zastanawiają się, czy przydarzyły się im one naprawdę, czy były tylko snem… Dokładnie tak dzieje się w przypadku głównego bohatera powieści Gaimana „Ocean na końcu drogi”, o której rozmawialiśmy na spotkaniu Młodzieżowego Klubu Książkowego 18 września br.
Rozmawiając o Gaimanie nie sposób nie wspomnieć o Terrym Pratchetcie. To właśnie z nim Neil Gaiman napisał w 1990 r. swoją pierwszą powieść – „Dobry omen”. Jednak amerykańskiemu autorowi udało się zaledwie zaczerpnąć inspiracji w twórczości swojego brytyjskiego kolegi po piórze, zachowując przy tym własną wrażliwość i styl. Bardzo charakterystyczny, dodajmy. Mówiliśmy o nim, porównując „Ocean na końcu drogi” z „Koraliną”, bo i w jednej i w drugiej książce na plan pierwszy wybija się dziecięcy strach i próby pokonania go. Ponieważ Gaiman pisze fantastykę, więc i strach w jego książkach dotyczy istot fantastycznych. Ale przecież mogą zostać one potraktowane jako symbol naszych realnych strachów. Wtedy wnioski wypływające z powieści – np. ten, że zawsze trzeba podjąć walkę, choćby i nierówną, z tym, czego się boimy – okażą się jakże cenne dla naszego życia.
To, co nas zafascynowało w „Oceanie na końcu drogi” to zdecydowanie przełamanie konwencji opowieści o dziecku, które zostało uratowane przed złem i które od momentu zakończenia dramatycznych wydarzeń wiedzie szczęśliwe życie. Otóż bohater „Oceanu…” jako dorosły mężczyzna w ogóle nie pamięta minionych wypadków, jakoś mgliście przypomina sobie przyjaciółkę z dzieciństwa – Lettie Hempstock, która przecież oddała za niego życie. W dodatku okazuje się, że nie bardzo to jego dorosłe życie okazało się warte ofiary Lettie: nasz bohater niewiele osiągnął, niczym nie zasłynął, nie jest nawet specjalnie szczęśliwy…
Czy jednak sam fakt, że bohater żyje nie wystarczy? Na pewno wystarczy dla Lettie, jej matki i babki – kobietach z rodu Hempstock, ni to czarownicach ni strażniczkach równowagi w świecie. W tych postaciach zauważyliśmy fascynację Gaimana czarownicami z książek Terry’ego Pratchetta.
Dyskutując o książce doszliśmy do wniosku, że nie trzeba wiele, by przestraszyć czytelnika. A Gaiman wie, jak tego dokonać na zaledwie kilkudziesięciu stronach (jego powieści nie są długie). Jednak strach jest tylko punktem wyjścia do tego, by się zastanowić czego tak naprawdę się boimy i jak się temu przeciwstawić. Nieważne, czy nasze walki skończą się sukcesem. I tak warto je toczyć.
MJ